U stóp Świnicy

Jeśli czytasz już jakiś czas mojego bloga, to nie umknął Ci na pewno fakt, że uwielbiam chodzić po górach, a już szczególnie po Tatrach.

Jestem jeszcze nowicjuszką, to znaczy moja pasja zaczęła się 3 lata temu, ale jeszcze wiele szczytów do zdobycia przede mną.

W tym roku jeden z urlopowych tygodni też postanowiliśmy spędzić w górach.

Jak zwykle nie obyło się bez „lekcji”. Góry nieodmiennie mnie uczą. Za każdym razem wyjeżdżam stamtąd z przemyśleniami. Chyba nigdzie tak jak tam, podczas wielogodzinnych wędrówek, nie włącza mi się głębokie myślenie. Lubię chodzić sama, bo wtedy nic mnie nie rozprasza i skupiam się całkowicie na byciu w danej chwili, ale na szczęście chodząc z mężem, też raczej milczymy, co pozwala mi na snucie moich rozważań.

Chcę się podzielić z Tobą kilkoma z nich.

1. Porażka pod Świnicą

Poniosłam spektakularną porażkę pod Świnicą ….ale wyciągnęłam z niej nauczkę. A to jest najważniejsze.

Po przejściu w 2 pierwszych dniach tras na Giewont (bo było pusto, a nasza droga biegła przez przełęcz pod Kopą Kondracką) i na Kasprowy Wierch (co było uwarunkowane pogodą) postanowiliśmy wybrać się na Świnicę. Po zdobyciu Kościelca w poprzednim roku,  miałam wielką ochotę wdrapać się na tę skrajną cześć Orlej Perci. Napaliłam się na to okropnie. Chciałam chyba sama sobie udowodnić, że dam radę.

Niestety. Nie dałam.

Poddałam się po pierwszych kilkunastu metrach podejścia z Przełęczy Świnickiej.

Byłam wściekłą sama na siebie, a jednak nie byłam w stanie się przemóc. Nagle pojawił się we mnie trudny do opanowania lęk wysokości. Postanowiłam więc zejść przez Liliowe do Murowańca i tam zaczekać na męża, który wyruszył na górę.

W drodze spotkałam jedną z uczestniczek mojego szkolenia on-line „Postaw Siebie na 1-szym miejscu”, z którą znałam się tylko on-linowo i serdecznie się wyściskałyśmy. Miałam jednak niesamowite poczucie klęski.

Kiedy jednak przeanalizowałam sytuację zrozumiałam, że popełniłam kilka błędów strategicznych:

1. za dużo naczytałam się o tej trasie, więc moja wyobraźnia zbudowała sobie obraz góry trudnej do zdobycia (a wciąż walczę z lekkim strachem na wysokościach). Mąż, który wszedł twierdzi, że opisy są mocno przesadzone.
2. wybrałam się tam najtrudniejszym podejściem na Przełęcz Świnicką, co tylko spowodowało, że moja wyobraźnia za wcześnie zaczęła pracować - podejście czarnym szlakiem kończy się wspinaczką w żlebie, co jest nieco niepokojące dla niezaprawionych w boju.
3. Mimo iż wyruszyliśmy o 6:00, to 8:30 byliśmy u podnóża góry i było już sporo osób nadciągających z kolejki na Kasprowy (niezmęczonych 2,5 ha wspinaczką) - a ja nie ciepię czuć czyjś oddech na plecach (dlatego liczyłam, że o tak wczesnej porze będziemy sami). Zwłaszcza, że naczytałam się, że na szczycie jest mało miejsca.
4. Zabrakło wsparcia kogoś takiego jak Maciek z Mroczy, dzięki któremu kiedyś pokonałam swój lęk pod Kościelcem (możesz o tym poczytać tu:
https://www.joannalange.pl/articles/item_page/27)
Ponadto nad Świnicę napłynęły chmury i po prosty zrobiło się mało widocznie.

Ale jeszcze tam wrócę. Zabukuję sobie nocleg w Murowańcu, wyruszę przez Liliowe o 6 rano, więc o 7:30 będę pod Świnicą. I tym razem nie poddam się. Z relacji mojego męża wynika, że opisane „straszności” są przesadzone. Tej wersji będę się trzymać i sama siebie wspierać.

Tak samo często dzieje się w życiu. Coś sobie planujemy, nastawiamy się, przygotowujemy, a potem okazuje się, że w ostatniej chwili, rezygnujemy. Najważniejsze jest jednak nie to, że ponosimy porażkę, ale to, by wyciągnąć z niej lekcję.

2.  Baty pod Ciemniakiem

Góry pokazały nam swój groźną stronę, kiedy wybraliśmy się, dla odpoczynku i ze względu na zapowiadane dość wcześnie deszcze, na łatwą trasę na Ciemniak. Trasa faktycznie nie wymagająca odwagi, a jedynie wytrwałej wędrówki, zmieniła się z szkołę przetrwania, kiedy na przełęczy dopadł nas deszcz połączony z przeszywającym wiatrem i mgłą. Momentalnie zrobiło się „straszno” i schodząc prosiłam tylko opatrzność, żebym nie stanęła jakoś źle i nie złamała nogi. Na szczęście, jako że jesteśmy odpowiedzialnymi turystami, mieliśmy ze sobą odpowiednie rzeczy: kurtki przeciwdeszczowe, rękawiczki (latem!), i oczywiście kije, które wielokrotnie uratowały mi tyłek, kiedy ślizgałam się na mokrych kamieniach czy błotnistym podłożu. Kiedy zeszliśmy jakieś 200 metrów niżej zaczęliśmy mijać turystów, którzy, w krótkich rękawkach i spodniach, czasem bez jakiegoś plecaczka, który wskazywałby na posiadanie rzeczy zapasowych, podążali w górę, nieświadomi, że za niedługo znajdą się w „oku cyklonu”. Nasz podziw budziła ich beztroska. Ale to był ten moment, kiedy uświadomiłam sobie, że idąc w wysokie góry, należy być odpowiedzialnym, poczytać o tym jak się przygotować, wziąć odpowiednie ubrania, nawet jeśli w drodze wydaje ci się, ze dźwigasz je niepotrzebnie, bo świeci słońce.

Trochę podobnie jest z planami w życiu. Kiedy je robisz – trzeba przewidzieć też kryzysowe sytuacje, zastanowić się, co wtedy zrobię, gdy mnie dopadną i na tyle na ile można, zabezpieczyć się przed nimi.

3.   Droga na Krzyżne – ale jak tam w ogóle wejść?

W ostatni dzień wybraliśmy się na Krzyżne, przełęcz pomiędzy Doliną Pańszczycą a Doliną Roztoki. Jest to dość długa, ale bardzo malownicza i w sumie nietrudna trasa, natomiast widoki, zwłaszcza na przełęczy – oszałamiające!

Cała trasa pnie się łagodnie do góry, czasami w dół, i dopiero kiedy dochodzimy bezpośrednio pod szlak prowadzący bezpośrednio na Przełęcz – widzimy przed sobą wysoką na 2112 m „kupę głazów” i zupełnie nie widać jak tam trzeba wejść. Ma się wrażenie, że szlak ginie, i że trzeba będzie wspinać się, jak małpa, po tych kamulach, żeby dotrzeć na górę.

Kiedy tam się znalazłam pomyślałam: „ no nie! To niemożliwe, żeby tam wejść! Tam nie ma drogi!”. Na szczęście, kiedy zaczęliśmy się wspinać, okazało się, że trasa, owszem nadal jest, i to oznaczona, i tylko w może 2 miejscach wymaga posługiwania się 4 kończynami.

Natomiast kiedy dotarłam na górę, myślałam, ze usiądę z wrażenia, tak piękny rozciągał się widok na Dolinę Roztoki, Dolinę Pięciu Stawów, schronisko 5 stawów, Wielki Staw i Przedni Staw.

Pomyślałam wtedy, że właśnie tak  jest w życiu. Czasem zdobycie jakiegoś celu wydaje ci się absolutnie nierealne, kiedy stoisz przed nim, po prostu Cię przytłacza. Nie widzisz drogi, cel jest przeogromny i zupełnie nie masz pojęcia jak do niego dotrzeć. Jednak kiedy zaczynasz iść, krok po kroku pokonujesz kolejne etapy i w pewnym momencie droga zaczyna ci się całkiem wyraźnie rysować. A jeśli nie ustaniesz – cel okazuje się o niebo lepszy niż sobie wyobrażałeś.

Trzeba tylko zacząć i powtarzać sobie w drodze, jeszcze kilka kroków, jeszcze dam radę posunąć się trochę do przodu. W ten sposób, niepostrzeżenie realizujesz swój wielki, przerażający cel.

Masz takie doświadczenia?

A może i Ciebie góry czegoś nauczyły?

Podziel się komentarzu.

 

 

 





Formularz kontaktowy

 

 

 

 

 


Wysłanie zgłoszenia oznacza akceptację Polityki prywatności dostępnej do wglądu tutaj

Joanna Lange

Coach Kobiecych Marzeń

tel. 506 668 964 

E-mail: lange.joanna@gmail.com