Dlaczego On nic nie rozumie...
Każdy zna fenomen różowych okularów, przez jakie patrzymy na drugą osobę, kiedy jesteśmy zakochani. Nie dostrzegamy jej wad, a jeśli nawet to interpretujemy je na korzyść ukochanego („ach jak on umie zadbać o swoje interesy” – mówimy kiedy ktoś prze do celu nie bacząc na innych), albo wierzymy, że się zmieni pod naszym wpływem (to słynne – „po ślubie przestanie”).
Jest to zupełnie naturalny etap w związku, ale charakteryzujący się z tak zwaną komunikacją pozorną.
Dlaczego pozorną?
Otóż dlatego, że na tym etapie nie widzimy rzeczywistej osoby. Nie próbujemy zrozumieć jej dogłębnie, poznać jej doświadczeń, systemu wartości, aspiracji czy celów życiowych. Oczywiście to nie znaczy, że nie rozmawiamy o tym, ale odbieramy to co słyszymy przez rodzaj filtra zniekształcającego. Przez te nasze różowe okulary. Toteż nie widzimy prawdziwej osoby, tylko nasz hologram tej osoby.
Tymczasem komunikacja to proces, w którym uczestniczą partnerzy z całym swoim bagażem życiowym, doświadczeniami, wychowaniem, wartościami, bo wszystko to determinuje nasze JA.
Cześć osób pozostaje na tym etapie komunikacji pozornej i może w nim trwać latami, ale wówczas nie ma prawdziwej próby zrozumienia siebie nawzajem, tylko pozostaje się niejako w takiej życzeniowej postawie, że partner ma być taki jakim my go widzimy, albo chcemy widzieć.
I wówczas rzeczywistość zaczyna skrzeczeć, bo nie poznajemy go głębiej, nie widzimy prawdziwej rzeczywistości, tylko tkwimy w naszych przekonaniach i oczekiwaniach, a tymczasem partner jest jaki jest, a nie jest taki jakim my chcemy go widzieć. To oczywiście nieuchronnie prowadzi do konfliktów komunikacyjnych.
Tymczasem kiedy spadną różowe okulary, nie powinnyśmy zaciskać oczu, mówiąc, że słońce nas razi, albo, że nic nie widzimy, tylko otworzyć się na drugą osobę, na jej doświadczenia, bagaż życiowy. Po to, by mogło dość do komunikacji rzeczywistej, nazywanej też wspólnotową.
Dzieje się tak gdy akceptujemy, że jesteśmy inni i współzależni.
Wówczas interesuje nas kim naprawdę jest ta druga osoba, dlaczego jest taka jaka jest, czym się kieruje, co jest dla niej ważne. Możemy to porównać do tego jak to jest u nas i zacząć w szczerych rozmowach tworzyć wspólny świat, w którym traktujemy się wzajemnie jako równouprawnione osoby i wzajemnie o siebie dbamy. Z JA przechodzimy do MY.
Dlaczego współcześnie jest z tym problem?
Otóż wynika to z królującego obecnie indywidualizmu. Ludzie są wychowywani w przekonaniu, że „im się należy”, że „mają jedno życie, więc chcą się w nim realizować”, „że oni są najważniejsi”. Z tego wynika sytuacja, że kiedy pojawia się ten etap, często spowodowany, przez pierwsze trudności, kiedy trzeba jakby „wyłożyć karty na stół” i wybrać z nich te, które będą dla nas wspólne, te które jesteśmy w stanie zaakceptować i te, które trzeba wyrzucić, pojawia się opór.
No bo jak to? Mam coś poświęcić? Mam ustąpić? Mam się nagiąć?
Wydaje się to nie do zaakceptowania!
Już łatwiej się rozstać, bo nam się nie układa…
Tymczasem, nie układa się – bo strony nie próbują się ułożyć.
A co to znaczy ułożyć się? No właśnie dogadać, porozumieć, wynegocjować, wspólnie stworzyć to nasze MY, w którym nie ma całkowitego stopienia się, zniknięcia JA, ale oprócz tego JA, jest też MY, które stanowi część naszego JA. A jak wszyscy doskonale wiemy – wymaga to kompromisów.
Doskonale obrazuje to poniższy schemat.
Niestety o ile na szczęście młodsze pokolenia nauczyły się już mówić otwarcie o swoich oczekiwaniach, o tym co jest dla nich ok. , a co nie, ustalać obowiązki, negocjować prawa, to niestety nie nauczyły się jeszcze słyszeć drugą osobę. Nie słuchać, ale słyszeć, czyli akceptować, że jej potrzeby też są ważne, być otwartym na drugą osobę, nastawionym na zrozumienie i porozumienie.
Dlaczego to się jeszcze nie udaje – z dwóch powodów: jednym jest pogoń za sukcesem, co angażuje czas i energię; drugim indywidualizm, o którym była mowa wyżej.
Dlatego, pomimo tego, że idziemy w kwestii komunikacji w związkach w dobrym kierunku, to jeszcze sporo przed nami do zrobienia.
Kiedy uznamy naszą różność, zaakceptujemy ją, ale też nauczymy się siebie nawzajem „czytać”, bo będziemy nastawieni na chęć zrozumienia drugiej strony, kiedy wykształcimy w naszym związku wspólny język, jakim się komunikujemy, wspólne wartości i dążenia, to trudności nam nie będą groźne, bo będą jedynie momentem weryfikacji, być może potrzeby zmiany czegoś w związku, a nie groźbą jego rozpadu.
Dopiero kiedy moja JA i twoje JA wezmą się za ręce powstanie nasze MY.
Kobiety i mężczyźni z natury się różnią, a oboje dążą do bliskości, intymności, głębokiej relacji, a różnice tylko tę relację ubogacają, kiedy nauczymy się z tego korzystać.